sobota, 20 sierpnia 2011

W domu

A zatem koniec... Mój roczny pobyt w Mediolanie dobiegł końca. Jest już druga połowa sierpnia i rzucona w wir wakacyjnych przygód powoli zaczynam zapominać jak to było tam, we Włoszech. Gdy przywołuję teraz w pamięci to wszystko, co mnie wtedy obchodziło, całe to miasto, mieszkanie, znajomych - wydaje mi się to już tak odległe i jakieś nierealne...

Te dwa światy - włoskie studia w Mediolanie i mój dom w Gdańsku - kojarzą mi się z dwiema płytami tektonicznymi, które ścierają się ze sobą. Można żyć na jednej lub na drugiej, ale nie na obu na raz. Jest się albo w Gdańsku albo w Mediolanie a Skype służy jako jedyny łącznik. Teraz gdy wróciłam płyty rozsunęły się nagle i widok na to, co się dzieje na drugiej pycie stał się zamazany, odległy. Gdy myślę o Mediolanie czuję jak zbliżam się do krawędzi gdańskiej płyty i wpatruję się w ledwo majaczący na horyzoncie włoski ląd. Szczerze mówiąc nie jest to zbyt miłe uczucie. Nie dlatego, że mam jakieś złe wspomnienia, ale dlatego, że wszystko to już minęło, już istnieje tylko w mojej głowie (a dokładniej w mojej i w Zosi) i już nie powróci. Mogę już stać tylko na mojej płycie i patrzeć na to co było na drugiej, ale nie mogę już się na nią przedostać.
Oczywiście nie znaczy to, że nigdy w życiu nie pojadę do Mediolanu, ale to nie to samo.

Koniec tej przydługiej metafory, czas na konkrety. Przede wszystkim oprócz mnóstwa wspomnień zyskałam również w bardziej przyziemnych sprawach, na przykład - zaliczyłam semestr. Tak, udało się, po trwającej niemal miesiąc sesji zaliczyłam wszystkie przedmioty. Niektóre lepiej, niektóre gorzej, ale nie muszę wracać we wrześniu.

Co zyskałam oprócz tego? Odpowiedź brzmi: mnóstwo. Doświadczenie, nowe spojrzenie na architekturę, nowe kontakty, znajomość języka, poznanie innej kultury (nie tylko włoskiej),... mogłabym wymieniać długo, ale nie ma potrzeby, bo wszyscy wiemy, że podróże kształcą. Jednak inną rzeczą jest wiedzieć o tym a inną doświadczyć. Cieszę się bardzo, że pojechałam.

Wiele osób pyta mnie, jakie są różnice pomiędzy studiowaniem tutaj a we Włoszech. Spróbuję więc usystematyzować trochę to, co już wiem.

1. System nauczania jaki obrali Włosi na Politecnico di Milano różni się bardzo od naszego. Jest bardziej "uczelniany" a nie "szkolny" tak jak u nas. Jest mniej przedmiotów, za to każdy trwa dłużej. Dzień podzielony jest na dwa klarowne bloki po cztery godziny.
- od 9.15 do 13.00 - 4 godziny - jeden przedmiot
- od 13.00 do 14.00 przerwa na lunch (wł. pranzo)
- 4 godziny - drugi przedmiot (lub ten sam)
Tak więc każdy nauczyciel ma więcej godzin dla studentów a student ma więcej czasu na opanowanie przedmiotu i teoretycznie większą szansę na dogłębne poznanie problemu. Dzięki temu na przykład niektórzy prowadzący potrafią czasem poświęcić nawet godzinę na konsultacje dla jednej grupy projektowej. W takim rozkładzie zajęć nie potrzebne są dodatkowe konsultacje tak jak u nas, ponieważ czasu jest pod dostatkiem na zajęciach.

2. Na Politechnice Mediolańskiej nie ma czegoś takiego jak kolokwia.Wykłady kończą się po pół roku egzaminem. Na tzw. laboratoriach, czyli na projektowaniu architektonicznym lub urbanistycznym co jakiś czas występują tylko klauzury, które działają na takiej samej zasadzie jak u nas, to znaczy podsumowują etap pracy. Oceny na koniec stawiane są w skali od 1 do 30. 18 punktów zalicza przedmiot. System taki jest zdecydowanie mniej stresujący, jednak wymaga od studentów samodzielnej organizacji pracy, co może okazać się pod koniec roku nieco zdradliwe.

3. Politechnika Mediolańska dzieli się na kilka kampusów. Dwa z nich znajdują się w samym Mediolanie, reszta w różnych mniejszych miejscowościach rozsianych praktycznie po całej Lombardii.  W Mediolanie w centrum miasta znajduje się kampus "Leonardo" a w dzielnicy Bovisa jest ten do którego myśmy chodziły, tzn. kampus "Bovisa". Architektura na Leonardzie jest bardziej techniczna i budowlana, podczas gdy na Bovisie większy nacisk kładzie się na ideę projektu i wizję artystyczną. Nie są to studia inżynierskie. U nas na PG można powiedzieć, że mamy do czynienia z czymś pomiędzy tymi dwoma szkołami architektury. W związku z tym trochę inne były wymagania, które stawiali nam nauczyciele, inne, nowe i bardzo pouczające spojrzenie na architekturę.

Na projektowaniu architektonicznym ogromną wagę przykładano do wyszukiwania: materiałów, bibliografii, inspiracji, informacji, czyli tzw. "ricerca", po angielsku "research". Cały V semestr polegał prawie wyłącznie na zbieraniu tych informacji. Musiałyśmy zaprzyjaźnić się z włoską biblioteką, która nawiasem mówiąc była na prawdę bardzo przyjemna i nowoczesna. Oprócz tego na projektowaniu były jeszcze jakieś pomniejsze zadania, ale właściwy projekt zaczęliśmy robić dopiero w następnym semestrze.

4. Jeśli chodzi o same budynki Politechniki i jej wyposażenie, to miałyśmy okazję poznać kilka patentów, których u nas raczej nie ma, a które fajnie funkcjonowały. Koło biblioteki zorganizowano ogromną salę do nauki otwartą praktycznie zawsze, z dużymi stołami z możliwością podłączenia laptopa do prądu. Oczywiście internet, tak jak u nas, jest dostępny na całej uczelni.


Na PG na podobnej zasadzie działają nasze czytelnie.

Sala komputerowa - oprócz zwykłych ławek posiada także stanowiska komputerowe oraz skanery - w formacie A4 i A3, bardzo cenne dla architektury. Oczywiście wstęp wolny i dostęp do skanerów za darmo.



Kącik do podgrzewania obiadu w mikrofali - podoba mi się to, że na włoskich uczelniach szanuje się czas posiłków. Jest stała godzina (13.00 - 14.00), podczas której wszyscy mają możliwość nabrania energii na popołudniowe zajęcia. Obiad można przynieść sobie z domu i podgrzać w mikrofalówce lub kupić w jednym ze sklepików, których pełno jest dookoła uczelni. Nie ma sytuacji która panuje u nas - plan dnia wygląda codziennie inaczej, na obiad nie ma czasu lub je się go w biegu pomiędzy jednym wykładem a drugim.


Podczas przerwy na lunch cały kampus wygląda sielankowo.



Na całym kampusie studenci mogą korzystać z wszystkich sal, wystarczy poprosić portiera o otworzenie i już. I faktycznie włoscy studenci używają sale do pracy, jest to powszechnie przyjęte, nawet na długo przed sesją.



Sesja na Politechnice Mediolańskiej jest inna niż nasza. Przede wszystkim trwa dłużej (miesiąc) co w połączeniu z mniejszą liczbą przedmiotów do zaliczenia daje stosunkowo komfortową sytuację. Poprzedzona jest tygodniem wolnym od zajęć i egzaminów. Włoscy studenci podchodzą do sesji na serio i, cokolwiek by mówić o włoskim poczuciu czasu i lekkim podejściu do życia, trzeba przyznać, że generalnie są sumienni i pracowici. Zapewne wpływ na to ma także to, że za studia płacą grube pieniądze, ale mimo wszystko...

Nie wszystko jednak podobało mi się w równym stopniu na Politechnice Mediolańskiej. Nie podobało mi się, że wykładowcy spóźniają się i że nie robią przerw na wykładach - po dwóch godzinach gadania na prawdę trudno jest się skupić. Poza tym... hm... a, już wiem, w soboty biblioteka jest zamykana, tak samo jak wszystkie drukarnie.

Oprócz różnic pozytywnych i negatywnych istnieje też dużo podobieństw. Wykłady są interesujące lub nie, studenci słuchają lub klikają w CAD-zie z słuchawkami na uszach, zawsze znajdzie się kilku leserów i kilku prymusów, wykładowcy używają rzutnika lub czytają z kartek... ludzie są podobni, mimo że mówią w innym języku. Inni, ale jakże podobni.

Mój Erasmus dobiegł końca. I teraz z pełną odpowiedzialnością i przekonaniem mogę napisać: Jeżeli tylko ktoś ma taką możliwość, to koniecznie powinien wyjechać na Erasmusa, lub na inną wymianę tego typu, ponieważ WARTO! Pomimo początkowych trudności z formalnościami i strachu przed nieznanym naprawdę warto.

oto dlaczego warto:) nie no, taki żart...

PS. Mam nadzieję, że jeszcze uda mi się zmobilizować, żeby napisać o włoskiej kuchni, jest to moim marzeniem już od pół roku co najmniej.