piątek, 17 grudnia 2010

Mediolan - wydanie świąteczne

Już dość dawno temu, z różnych źródeł słyszałam, że Mediolan w okresie świątecznym wygląda bardzo pięknie. Dlatego czekałam z niecierpliwością żeby zobaczyć Stare Miasto przyozdobione w świąteczne szaty.

Nie zawiodłam się. Popatrzcie sami...



Castello Sforzesco





Dekoracja na Via Dante niedaleko Duomo polega na zmieniającym kolor "suficie". Coś niezwykłego...







W każdym mieście obowiązkowo na głównym placu musi stać ogromna choinka. Również i Mediolan nie należy pod tym względem do wyjątków.


Niestety, sama katedra nie jest podświetlona. Jednak 20 metrowej wysokości choinka tuż obok trochę to rekompensuje.


Galeria Emmanuela

Nawet niektóre tramwaje calutkie wystrojone są w świecidełka

 
Świąteczny, radosny nastrój panujący na Starym Mieście może udzielić się wszystkim, którzy tam przyjdą. Również zakochanym...

Pewnego wieczoru, niecałe dwa tygodnie temu, ja i Zosia stałyśmy przed Duomo czekając na przyjaciół. Pogoda, w porównaniu z Polską - niemal ciepła, światełka świąteczne - migocą wszędzie, nasze humory - bardzo dobre. Nagle zauważyłyśmy, że jakiś chłopak nieopodal nas klęka(!) przed dziewczyną i coś jej wręcza... Ona to bierze.. On wstaje a potem dłuugo, długo się przytulają.  
- Tak, byłyśmy świadkami zaręczyn! I to w dodatku przyjętych.


Nie zdążyłam uchwycić momentu, gdy chłopak klęczał, ale cyknęłam to zdjęcie tuż po.

Święta już tak blisko... tuż, tuż...

Polecam do posłuchania:

to moja ulubiona "christmas song", dobrze oddaje to co będę czuła 19.12.

niedziela, 5 grudnia 2010

Reforma edukacyjna cd.

Reforma, o której pisałam w przedostatnim poście została przegłosowana na tak.
Zobaczymy co to będzie, może jeszcze ktoś z włoskiego rządu pójdzie po rozum do głowy i coś zmieni... kiedyś...

piątek, 3 grudnia 2010

Polska Misja Katolicka w Mediolanie

Mediolan to miasto wielonarodowościowe. W tramwajach można spotkać przekrój z całego świata (może też dlatego, że rodzimi Włosi raczej jeżdżą samochodami). Pełno tutaj Azjatów, arabów, skośnookich Japończyków, czarnoskórych murzynów z najdalszych zakątków Afryki. Na uczelni najwięcej jest Hiszpanów, sporo Portugalczyków, oprócz tego Francuzi, Słowacy, Holendrzy.

W tej mieszance wybuchowo - narodowościowej nie braknie również Polaków.
Polacy we Włoszech zazwyczaj czują się dobrze. Język włoski, chociaż oczywiście nie jest słowiański, ma wiele wspólnego z polskim, dla Polaków jest bardzo prosty w wymowie i przyjemny dla ucha. Poza tym Polacy mentalnie mają dużo więcej wspólnego z Włochami niż, powiedzmy, na przykład z Niemcami. Dlatego w Mediolanie, jak również w wielu innych miastach włoskich, mieszka wielu Polaków.

Santa Maria alla Porta - tak się nazywa polski kościół w Mediolanie. Znajduje się w centrum, całkiem niedaleko Duomo. Jest śliczny, barokowy, zadbany i nie zniszczony przez konserwację.


Dla mnie i dla Zosi niedzielna msza jest jakby małą, malutką wycieczką do Polski. Co tydzień nagle znowu znajdujesz się w miejscu gdzie wszystkich rozumiesz i jesteś rozumiany, gdzie można zapomnieć, że na zewnątrz jest włoski sklep, włoski fryzjer, włoska ulica i chodnik. Ten kościółek został "spolszczony" i chociaż wyglądem nie przypomina typowego kościoła polskiego, jest nasz.

Msze odbywają się dwa razy w tygodniu, w niedzielę o 11.00 i w czwartek o 17.30. Co niedzielę przychodzi bardzo wielu Polaków, kościół zazwyczaj jest pełny.
Na piętrze znajduje się biblioteka z książkami w języku polskim. Poza tym parafia posiada świeżo odnowioną kryptę przeznaczoną na różnego rodzaju imprezy i spotkania.

Polska Misja Katolicka w Mediolanie została założona dokładnie 10 lat temu. W poprzednią niedzielę, tzn. 28.11.2010 obchodziliśmy wielki Jubileusz istnienia polskiej parafii w Mediolanie. Po uroczystej mszy, na którą zostało zaproszonych kilku znajomych polskich księży pracujących we Włoszech, zeszliśmy do krypty, która tego dnia z okazji Jubileuszu została poświęcona i nadano jej imię Jana Pawła II.


W krypcie czekał na wszystkich poczęstunek przygotowany przez wiernych. Rozstrzygnięto też tam wielką loterię, w której można było wygrać m.in. aparat fotograficzny, suszarkę, talerz do pizzy albo lizaka:)
Ponieważ dowiedziałyśmy się, że ksiądz potrzebuje na ten dzień fotografa ja i Zosia, jako że, bądź co bądź, studiujemy architekturę, zgłosiłyśmy się na ochotnika.
Zdjęcia można zobaczyć na stronie:

http://pmkmilano.interfree.it/JUBILEUSZ-01.htm





 



Dobrze, że jest tutaj w Mediolanie polska parafia. Jest potrzebna, bo większość Polaków, których tutaj spotykamy mieszka na stałe i pracuje w Mediolanie. Myślę, że to bardzo pomaga.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Strajk na Politechnice

Na Politechnice dzisiaj jest strajk, nie ma zajęć.
Strajk dotyczy reformy edukacyjnej, którą chce wprowadzić włoski rząd we wszystkich uczelniach we Włoszech. Bunt i niezadowolenie z planowanych reform opanowało już wiele innych miast, między innymi Rzym, Pizę, Turyn, Padwę, Florencję. Teraz przyszedł czas na Mediolan. 
W ostatni czwartek i piątek praktycznie nie miałyśmy zajęć, ponieważ nauczyciele zamiast prowadzić lekcje opowiadali studentom o reformie i tłumaczyli jakie mają zajść zmiany. Niektórzy, jak na przykład nasza nauczycielka od projektowania urbanistycznego, wręcz namawiali studentów, żeby się przeciwstawili.



Z tego co mi mówiła moja koleżanka z grupy w najogólniejszym zarysie reforma ma polegać na tym, że obcięte zostaną środki finansowe przeznaczone na edukację. Skutki takiego kroku będą oczywiście opłakane, rozumie to każdy, tylko nie rząd:
  •  Studia we Włoszech są płatne. Każdy student na Politecnico di Milano rocznie musi zapłacić ponad 1000 Euro. Jeśli ustawa przejdzie suma ta za kilka lat wzrośnie prawdopodobnie dwukrotnie albo trzykrotnie. 
  • Będzie mniej nauczycieli.
  • Zdobyć stały etat jako wykładowca albo nauczyciel na uczelni jest już teraz niezwykle trudno. Po cięciach budżetowych będzie to niemal niemożliwe.
  • oprócz tego może nastąpić jeszcze wiele, wiele innych niekorzystnych skutków, z obniżeniem poziomu nauki włącznie.

Średnia wieku we Włoskim rządzie jest chyba w okolicach 70 lat, najwyższa w Europie. Dlatego ostatnio zatrudniono wielu młodych polityków, żeby trochę ją obniżyć, między innymi młodziutką minister edukacji, która nie ma pojęcia o realiach na włoskich uczelniach.

Jutro, 30.11.2010, ma się okazać czy ustawa przejdzie.

sobota, 6 listopada 2010

Politecnico di Milano

Jestem w Mediolanie od ponad miesiąca a do tej pory nie napisałam nic o mojej nowej uczelni. Wynika to z kilku powodów.

Po pierwsze, zajęcia na Politecnico di Milano (Campus Bovisa) zaczęły się dopiero 18.10, a niektóre wykłady - w tym tygodniu. Planowo powinnam zacząć moją edukację tutaj 4.10, tak więc mamy miesiąc opóźnienia. W Polsce wszyscy profesorzy załamywaliby ręce i rwali siwe włosy z głowy w obawie, że nie zdążą z programem. Tutaj - spoko luzik, bez nerw:) Wszystko się zdąży zrobić... a nawet jeśli nie, to po co się tym przejmować.

Powodem opóźnienia był strajk... Strajk profesorów związany z jakąś reformą edukacyjną, czy coś w tym rodzaju. Włosi lubią strajkować. Poznałam tutaj dziewczynę, Włoszkę, która chodzi do jednego z mediolańskich liceów. Od czasu gdy się pierwszy raz spotkałyśmy, a było to prawie miesiąc temu, już dwukrotnie nie miała zajęć z powodu strajków w szkole. Włosi po prostu tak mają i trzeba się z tym pogodzić.

Stosunek Włochów do spóźnień i czasu w ogóle różni się zdecydowanie od naszego. Wykłady zaczynają się według planu o 9.15. W praktyce jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się, żeby rozpoczęły się wcześniej niż o 9.45, a zwykle startujemy w okolicach 10.00. Nauczyciele spóźniają się notorycznie i z nonszalancją, która mnie do tej pory jeszcze zadziwia. A co najdziwniejsze włoscy studenci nic, ale to nic sobie z tego nie robią. Przez godzinę rozmawiają, grają w karty, pokazują sobie różne rzeczy na komputerze, śmieją się i plotkują. Nauczyciel przychodzi, rozstawia laptopa, podłącza go do rzutnika, po czym zaczyna mówić. Mówi przez 2,5 godziny non stop. A studenci słuchają go w ciszy i nie buntują się. Ja już wysiedzieć nie mogę, oczy mi się kleją, głowa opada, chce mi się jeść, a wykładowca mówi, ... mówi... Włosi na prawdę mają inny stosunek do czasu..

Ok godziny 13.00 mamy przerwę do 14.15 (czytaj 14.45:) na lunch. I muszę przyznać, że jest to coś, czego będzie mi brakowało gdy wrócę do Polski, ponieważ taka długa, godzinna przerwa w środku dnia jest bardzo przydatna. My teraz z Zosią mieszkamy w odległości 15 min piechotką od Politechniki, więc podczas tej przerwy możemy iść do domu i zjeść normalny obiad.
Politechnika podczas przerwy obiadowej wygląda malowniczo, ponieważ wszyscy studenci rozkładają się z jedzeniem na terenie Campusu w różnych miejscach, obsiadają wszystkie ławki, krawężniki i murki jak gromada ptaków, która przysiadła żeby odpocząć. Każdy ma w rękach białą, papierową torebkę a w niej albo pizzę albo zapiekankę, kanapkę z serem i pomidorami. A wszystko to na ciepło, ponieważ w pobliżu uczelni jest wiele małych knajpek i sklepów z tzw. "fast foodem".



Od 14.15 zaczyna się drugi blok zajęć, trwa do 18.00, z tym że zawsze kończymy wcześniej, ok.17.00.

We wtorki, środy i czwartki od 18.00 - 20.00 chodzę na zajęcia z włoskiego. Bardzo przydatna rzecz zważywszy, że część egzaminów będziemy musiały zdać po włosku.

Wykłady prowadzone są po włosku. Rozumiem niektóre słowa, ale cały czas jeszcze dużo mi umyka. Na szczęście, oczywiście, zawsze znajdzie się ktoś, kto wytłumaczy i pomoże.


 Włosi są generalnie bardzo mili i przyjaźni. Będąc tu już przez tak długi czas mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że wiele z tego co się mówi o tej nacji jest prawdą. Ludzie tu są otwarci i zawsze za wszelką cenę chcą pomóc. Kiedyś jechałyśmy z Zosią tramwajem. Wiedziałyśmy gdzie mamy wysiąść, ale ja tylko dla pewności zagadnęłam Zosię o drogę i pokazałam jej coś na mapie. Jakiś Włoch słysząc, że mówimy w obcym języku i patrzymy na mapę natychmiast zaczął się wypytywać i "pomagać". Ponieważ nie bardzo rozumiał, gdy mu mówiłyśmy, że wszystko wiemy - zapytał jakąś panią. W krótkim czasie nawiązała się rozmowa na pół autobusu i po pewnym czasie wszyscy wiedzieli, że jadą jakieś dziewczynki z Polski, które nie wiedzą gdzie wysiąść... Włosi tak mają i trzeba ich pokochać takimi jacy są.:)

Pomimo tych przemiłych cech zauważyłam jednak kilka rzeczy, które mnie drażnią. Włosi to śmieciuchy. Często jak wchodzimy do sali, widok, który ukazuje się naszym oczom wygląda tak:


Widocznie im to nie przeszkadza. Tak po prostu mają. I trzeba ich pokochać takimi, jacy są.:)

Na zakończenie - oto zdjęcie, które zrobiłam pewnego dnia na terenie uczelni wracając wieczorem z zajęć.

sobota, 16 października 2010

Na dachu katedry


Byłam na dachu katedry St. Maria delle Nascente.

Dzisiaj nie będę dużo pisać, zdjęcia mówią same za siebie. Popatrzcie...


Każda sterczyna ma wyrzeźbiony inny wzór. Każda wypustka to osobne, małe dzieło sztuki.


Na szczycie dachu życie toczy się w innym tempie. Ludzie oprócz robienia zdjęć i podziwiania widoków siedzą, leżą, rozmawiają, jedzą kanapki... Ja z Zosią odrobiłyśmy tam pracę domową z włoskiego. Ponieważ za wstęp płaci się aż 5 Euro nie ma się ochoty stamtąd tak prędko schodzić.

Katedra jest w stanie permanentnej odbudowy. Renowacja trwa tu właściwie przez cały czas od wielu lat. Kiedy kończą się prace nad fasadą, przychodzi czas na elewację północną, gdy ta zostanie skończona - zaczyna się południowa, i tak dalej. Budowa trwała od XIV praktycznie do początków XX wieku. Jest to drugi największy pod względem powierzchni kościół we Włoszech (po bazylice św. Piotra w Rzymie).


Postaci świętych zdają się przyglądać miastu z góry i czuwać nad nim.


Bez wątpienia jest to jedne z najpiękniejszych miejsc w Mediolanie.

piątek, 15 października 2010

Dwie turystki na policji

Jak pewnie niektórzy z was wiedzą moja przygoda z Mediolanem rozpoczęła się w Gdańsku dosyć nieprzyjemnie a mianowicie zostałyśmy niestety oszukane podczas wynajmu mieszkania przez internet. Zgłosiłyśmy to na policji w Polsce. Teraz przyszła kolej na zmierzenie się z policją włoską...

Przed wejściem na posterunek policji stoi kilku umundurowanych, przystojnych Włochów. Po krótkim wyjaśnieniu w jakiej sprawie przychodzimy wskazali nam poczekalnię. Widząc ich uśmiechy i pobłażliwe spojrzenia czułyśmy się w tym miejscu jak jakieś zabłąkane istoty, turystki, które pomyliły posterunek policji z jakimś muzeum. Przygotowane psychicznie na długie czekanie (wyciągnęłyśmy wnioski z doświadczeń na polskim komisariacie:) usadowiłyśmy się na krzesłach i czekałyśmy. Czkałyśmy chyba ponad pół godziny. Po pół godzinie przyszedł pan policjant i powiedział nam, że nie ma tłumacza, który tłumaczyłby z angielskiego na włoski i że mamy przyjść jutro rano, bo tłumacz pracuje do 14.00 (rzecz działa się po południu, 13 października).
Nic to!
Nie takie rzeczy trzeba znieść mężnie w polskich urzędach. Nie tracąc pogody ducha powędrowałyśmy na miasto zająć się innymi ważnymi sprawami.

Następnego dnia przyszłyśmy na posterunek przed 11.00. W poczekalni było tym razem więcej ludzi: jakiś starszawy Włoch który prowadzi przez telefon bardzo wzburzoną rozmowę, zdenerwowany blondyn po czterdziestce, który najwyraźniej nie bardzo dogaduje się z policjantami, młoda dziewczyna i jeszcze kilka osób. Wymieniłyśmy z Zosią porozumiewawcze spojrzenia, bo czekanie zapowiadało się dużo dłuższe niż wczoraj. W pewnym momencie Zosia zwróciła mi uwagę na blondyna "Posłuchaj, przecież on mówi po polsku..." Rzeczywiście, pan rozmawiał przez telefon po polsku. Gdy mężczyzna zorientował się, że również jesteśmy z Polski nawiązała się oczywiście bardzo uprzejma i miła rozmowa. Za granicą każdy Polak jest sobie bratem, niezależnie od wieku, stanu cywilnego czy przekonań politycznych. Szkoda że w kraju tak nie ma... Na prawdę szkoda.

Tak czy inaczej okazało się, że panu ukradziono wszystkie dokumenty i musi wypełnić formularz opisujący kradzież. Formularz jest po angielsku. Wypełniony musi być również po angielsku. A pan nie zna angielskiego...

Teraz jak sobie o tym myślę, to on miał naprawdę szczęście, że trafił na nas, że ja i Zosia byłyśmy na posterunku policji w Mediolanie dokładnie tego samego dnia i o tej samej porze, bo gdyby nie to...no.. byłoby krucho.

Tłumaczyłyśmy mu co jest napisane w formularzu i wypełniłyśmy mu go po angielsku. Radochy przy tym było co niemiara, bo zdawałyśmy sobie sprawę jak bezowocne są te działania. Ale przynajmniej z tym papierem pan może się ubiegać o wydanie dokumentów w Polsce. Oczywiście w międzyczasie kolejka za nami zrobiła się potężna. Czekaliśmy później jeszcze następne kilkadziesiąt minut. Policjanci widząc, że współpracujemy z panem i dogadujemy się z nim w jednym języku pomyśleli, że przyszliśmy razem w tej samej sprawie. Dlatego przez dłuższy czas nie otrzymywałyśmy żadnych informacji na nasz temat. Gdy wyjaśniłyśmy, że mamy osobną sprawę policjant powiedział, że tłumacz jeszcze nie przyszedł i że mamy czekać (było wtedy już po 12.00) Żeby zając się czymś pożytecznym uczyłyśmy się z fiszek włoskich słówek. Takie czekanie w urzędach może przynosić naprawdę dobre owoce:)

Kiedy w końcu nas zawołali do pokoju na rozmowę było dobrze po 12. Policjant, który miał spisać nasz protokół był na oko po 60 i chyba po raz pierwszy w życiu widział komputer na oczy. W dodatku nie umiał mówić. Tylko i wyłącznie krzyczał. Pani, która tłumaczyła mu na włoski nasz angielski miała do niego anielską cierpliwość. Chyba z 6 razy musiała mu powtórzyć nazwę ulicy na której mieszkamy obecnie.

tłumacz: -Via Montessori.
the policeman:  -Via Montesstori? 

tłumacz: -No, Montessori.
-Montesgnori...?
-Montessori.
- Montessoti...?, Montessari........???
-No, m......o.......n......  (i tak dalej..)

a później numer:
-14?,
-Si, 14.
-Alloooora... 14. Via .(stukanie na klawiaturze komputera)...montesstori ....14....
-No, Questa e via Montessori.
-Aaaa, via Montessori, alora, non......(długi słowotok po włosku)....Numero 14?
-14, si.
- numero......(stukanie znowu)....14.......

Tak mniej więcej wyglądało spisywanie naszego raportu. Czasem lepiej, czasem trochę gorzej, ale podobnie.

Kiedy nareszcie wyszłyśmy z posterunku było ok 13.30. Byłyśmy głodne i już trochę zmęczone, ale miałyśmy poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
I chociaż szansa, że odzyskamy nasze pieniądze wzrosła o 0.01% - taka przygoda trochę to rekompensuje :)

MORAŁ:
Nie można brać włoskich urzędów na serio. Jeśli się w tym względzie nie wyluzuje - można zwariować.

sobota, 9 października 2010

Gołębie w Mediolanie

 Gołębie w Mediolanie, tak jak w każdym większym mieście, w którym jest dużo turystów, nie wiedzą co to lęk!
Pewnego popołudnia  podczas długotrwałego zwiedzania postanowiłyśmy z Zosią odpocząć w parku. Usadowiłyśmy się na trawie i rozkoszowałyśmy się piękną pogodą oraz względnym spokojem. Ponieważ bułka, którą kupiłam okazała się przekraczać możliwości mojego żołądka, postanowiłam podzielić się nią z kilkoma gołębiami, które wałęsały się nieopodal. Nie minęło pięć sekund a z tych kilku gołębi nagle zrobiło się kilkadziesiąt (nie wiem jak one to robią, chyba słyszą odgłos upadających okruchów na ziemię...) A wszystkie zachowywały się tak, jakby to miał być ich ostatni posiłek w życiu (a może pierwszy?:). Zapomniawszy całkowicie o takich drobnostkach jak strach, bariery społeczne, tudzież instynkt samozachowawczy zaczęły wchodzić sobie na głowy, mi na nogi i ręce i wydziobywać sobie spod łapek każdy okruszek.




Na placu Duomo pomnik za sprawą tych odważnych ptaków wygląda mniej więcej jak choinka:)


Gołębie nic nie robią sobie z powagi monumentu, potrafią nawet siedzieć na nosie samemu królowi zwierząt!
Mediolańskie gołębie mają kilka swoich ulubionych miejsc, w których oddają się cichej zadumie bądź wyskubywaniu piór. Oprócz wyżej wymienionego pomnika zauważyłam takie oto miejsce...


I chociaż maniery tych niepozornych ptaków pozostawiają wiele do życzenia - ileż szczęścia mogą dać...popatrzcie sami:)


Pierwsze kroki w Mediolanie

27.09 2010 roku samolot firmy Wizzair lecący z Gdańska Rębiechowa wylądował o godzinie 12.55 na lotnisku Mediolan Bergamo nagrodzony za piękny lot owacjami pasażerów. Taki to był optymistyczny początek mojej mediolańskiej przygody.
Ale działo się to już prawie dwa tygodnie temu, więc może lepiej zacznę od bardziej aktualnych spraw, a do początków wrócę jak będę miała więcej czasu.

Mediolan, drugie pod względem wielkości miasto we Włoszech (zaraz po Rzymie) już na samym początku zaskoczyło mnie swoją piękną architekturą. Ale, jak słusznie zauważyła  Zosia prawdziwie ciekawe obiekty często nie są nawet jakoś specjalnie wyeksponowane dla turystów. Zdarzyło nam się na przykład, że idąc do domu patrzymy - jakiś stary kościół. Wchodzimy do środka i okazuje się, że to prawdziwe cacko architektury romańskiej, w którym są szczątki wczesnochrześcijańskiej świątyni, oraz muzeum.

Sztandarowym obiektem, którym szczyci się Mediolan, i który jest niejako sercem Mediolanu jest katedra St. Maria Nascente.

W środku podziwiać można m.in. świecznik pochodzący z XIII wieku...


...oraz przepiękne witraże


Tuż przy katedrze, na tym samym placu (Piazza Duomo) stoi Galleria Vittorio Emmanuele II





W Galerii tej znajdują się sklepy takich marek jak Prada, Gucci, Svarowski, McDonald's:), i wiele wiele innych. Z ciekawości sprawdziłyśmy z Zosią ceny niektórych produktów. Znalazłyśmy np. w firmowym sklepie tyko i wyłącznie z piórami i przyborami do pisania pióro za 200 Euro!!!


Po drugiej stronie Galerii, na Piazza Scala znajduje się jedna z najsłynniejszych oper na świecie - Teatro La Scala.


Mediolan kryje w sobie jeszcze mnóstwo tajemnic i bardzo się cieszę, że będę miała jeszcze cały rok, żeby wszystkie je odkryć.