wtorek, 3 maja 2011

Beatyfikacja Jana Pawła II

1 maja 2011 roku Karol Wojtyła, nasz papież, papież Polak, Jan Paweł II został ogłoszony błogosławionym.

W tym prostym zdaniu zawarte jest wszystko to, co chciałam Wam przekazać w dzisiejszym poście, właściwie nie trzeba nic dodawać. 1 maja, wczoraj, o godzinie 10.00 rano podczas mszy Świętej w Watykanie odprawianej przez Benedykta XVI odbyło się jedno z najważniejszych wydarzeń ostatnich lat w Kościele. Wydarzenie, którego wszyscy jesteśmy światkami, i które jest pewnym punktem w historii, a w szczególności w historii Polski.

Byłyśmy z Zosią na Pacu Św Piotra w Rzymie podczas beatyfikacji. To jest jedna z najwspanialszych rzeczy jaka mnie spotkała tutaj we Włoszech podczas mojego Erasmusa. Gdyby nie moje studia tutaj z pewnością bym się nie wybrała do Watykanu na uroczystości beatyfikacyjne. Ale byłam tam, widziałam wszystko co działo się tego dnia w Rzymie i zaraz Wam o tym opowiem.

Na beatyfikację wybrałyśmy się z Zosią razem z naszą grupą z polskiej parafii. Zaraz po ogłoszeniu daty beatyfikacji, czyli około trzy miesiące temu ksiądz na ambonie ogłosił, że tworzy grupę jadącą na beatyfikację i jeśli ktoś chce się zapisać to musi się deklarować natychmiast, ponieważ bilety zaraz będą wykupione. Cena pociągu w obie strony miała wynosić 150 Euro (ze zniżką załatwioną przez księdza, bez zniżki - 180 Euro). Na początku trochę nas ta cena odstraszyła, ale po konsultacjach z rodzicami ("Jedźcie, jedźcie koniecznie!!!") postanowiłyśmy, że jedziemy.

Dojazd do Rzymiu odbyłyśmy w warunkach komfortowych, ponieważ miałyśmy miejscówki a sam pociąg jechał do Rzymu zaledwie 3 godziny, zatrzymywał się tylko w dwóch miejscach, w Bolonii i Florencji. Wyruszyłyśmy w sobotę 30 kwietnia wieczorem i w Rzymie byłyśmy o ok 22.40. Zanim jednak dostałyśmy się do Watykanu minęły następne dwie godziny, ponieważ wystąpił problem z autobusem. A mianowicie trzeba było poczekać na taki, który pomieściłby wszystkich pasażerów plus 40 osobową grupę pielgrzymów. Gdy już się wcisnęliśmy do środka staliśmy upakowani mniej więcej jak szprotki w puszce. A nawet gorzej, bo szprotki nie mają przecież plecaków ani karimat...

Autobus wysadził nas kawałek przed bazyliką, musieliśmy jeszcze trochę dojść pieszo. Na początku próbowaliśmy dostać się na Plac Św. Piotra od przodu. Wiedziałyśmy, że na Placu nie ma sektorów i że w związku z tym obowiązuje zasada kto pierwszy ten lepszy. Około 6 rano bramki miały zostać otwarte. Okazało się, że Via della Conciliazione, czyli główna droga prowadząca do Bazyliki jest w tym miejscu zamknięta i nie wiadomo, czy bramki zostaną otwarte (czerwona linia na mapie). Dwie siostry zakonne (Polki), które wzięły na siebie ciężar organizacji ogłosiły, że od tego momentu możemy poruszać się osobno i że zbiórka jest dopiero jutro wieczorem na stacji. Zasugerowały też, że trzeba próbować dostać się od boku na Via della Conciliazione. Postanowiłyśmy, że spróbujemy.

Okazało się, był to dobry wybór, zobaczyłyśmy tłum ludzi przedostających się w kierunku głównej drogi (niebieska linia na mapie). Ochroniarze wpuszczali na Via delle Conciliazione stopniowo, nie wszystkich na raz. W momencie gdy dostałyśmy się w końcu na główną ulicę puściłyśmy się pędem, żeby znaleźć się jak najszybciej, jak najbliżej bazyliki. Widziałyśmy już doskonale kopułę! To było wspaniałe, tak biec w kierunku tej kopuły i tylko mijać po drodze innych pielgrzymów przeskakując co chwila przez jakiś murek czy krawężnik....


 Zatrzymałyśmy się w miejscu gdzie już nie dało się przejść dalej. Tłum stanął i tylko dochodzili za nami kolejni ludzie. Było to około 2.00 w nocy. Znalazłyśmy skrawek jakiegoś murku do siedzenia, co graniczyło niemal z cudem, bo ścisk był taki, że nie dało się nawet usiąść na ziemi. Ja usiadłam na murku, Zosia usiadła na ziemi opierając mi się o moje kolana. Część ludzi również dała radę przycupnąć czy oprzeć się o coś, reszta musiała stać. Czekaliśmy w ten sposób około półtorej godziny. Próbowałyśmy zasnąć, ale nie bardzo się dało. Trochę czytałyśmy gazety, które były rozdawane wcześniej. Dookoła nas byli sami Polacy. Poznałyśmy sympatyczne małżeństwo z Wrocławia, które siedziało obok nas.



Przed 4.00 ruszyło się. Przeszliśmy ok 20 m i stop. Pół godziny czekania i następne kilka metrów. Tak już było do samego rana. Oczywiście o siedzeniu nawet mowy nie było. Nie wiedzieliśmy tak na prawdę czy dostaniemy się na Plac. Chodziły słuchy, że jest tam jeszcze dużo miejsca, ale nikt nie był tego pewien.

Jednak udało się. Wpuścili nas. O około 7.00 przechodziłyśmy już ostatnie metry Via della Conciliazione, a o 8.00 po przeskanowaniu naszych plecaków i przejściu przez bramki (brami były ustawione pomiędzy kolumnami) znalazłyśmy się nagle na Placu Św. Piotra! Okazało się, że jest jeszcze sporo miejsca. Spokojnie dostałyśmy się do tylnego sektora, mniej więcej na środku placu.
Rozłożyłyśmy karimaty...
Zdjęłyśmy buty...
Zasnęłyśmy...





Msza rozpoczęła się o 10.00. Zosia poszła wcześniej ustawić się w kolejce do ubikacji (półtorej godziny czekania) i niestety już nie dała rady przecisnąć się z powrotem, dlatego podczas mszy byłyśmy osobno. Na szczęście nie zdołało to przyćmić radości uczestnictwa w uroczystości. Msza była piękna. Dostałyśmy małe książeczki z tekstami całej liturgii. Stałe części mszy śpiewane były po łacinie na melodie gregoriańskie tak dobrze mi znane dzięki księdzu Wilczyńskiemu. Czytania w różnych językach, między innymi po polsku. I prawie na samym początku słowa papieża Benedykta, że Jan Paweł II zostaje dołączony do grona błogosławionych. Na początku nawet nie za bardzo zauważyłam, że to już, ale zaraz się zorientowałam.



Podczas mszy świeciło pięknie słońce, spaliłam sobie na raka całe ramię. Na szczęście chociaż głowę miałam ochronioną, bo nasza mediolańska grupa dostała biało - czerwone chusteczki.

Dookoła nas byli sami Polacy, Polacy stanowili chyba 60 albo 70% ludzi na Placu Św. Piotra. Widać to było najlepiej na końcu mszy, gdy papież wyczytywał i witał różne narodowości. Na początku Hiszpanie- marnie, Niemcy- uuu słabiutko, Włosi, trochę lepiej, jeszcze kilka innych krajów i na końcu Polacy - caaały plac aż zadrgał, wszyscy Polacy podnieśli flagi i zaczęli machać i wiwatować. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że Polacy absolutnie zdeklasowali pod względem ilości wszystkie inne narodowości. To było bardzo... miłe:)


Po mszy miałyśmy jeszcze sporo czasu na zwiedzanie Rzymu. Chodząc po ulicach wokół Watykanu ukazał nam się dosyć żałosny widok dróg. Gazety, te same, które były rozdawane w nocy, leżały dosłownie wszędzie w strzępach. Chociaż to wcale nie było najgorsze. Najgorsze było to, że Toi Toi było karygodnie za mało.




Pociąg powrotny do Mediolanu odjeżdżał o 19.00. Postanowiłyśmy, że powoli kierując się w stronę dworca zobaczymy z Rzymu to, co się da. Nie było to łatwe, ponieważ nieprzespana noc i upał dawały o sobie znać. Poszłyśmy na Forum Romanum, zeszłyśmy na dół i obeszłyśmy Koloseum dookoła. Zobaczyłyśmy też kościół Santa Maria Maggiore, kościół Il Gesu,












Kupiłyśmy sobie pudełko Cartedorów i zjadłyśmy całe od razu. W parku niedaleko Koloseum przespałyśmy pół godziny. Całą drogę powrotną w pociągu spałyśmy jak zabite. W Mediolanie okazało się, że jest strajk komunikacji miejskiej i nic oprócz taksówek nie kursuje. A więc znowu czekałyśmy godzinę w 100-metrowej kolejce do taksówek. Tak,.. podczas tego wyjazdu nauczyłam się czekać...

Beatyfikacja upłynęła nam pod znakiem czekania. Czekanie na wpuszczenie na plac, czekanie na autobus, czekanie do toalet, czekanie na taksówki... Tego typu wydarzenia masowe są przeznaczone dla ludzi cierpliwych. Także dla silnych fizycznie i psychicznie. Jeśli ktoś ma skłonności do użalania się nad sobą niech lepiej zrezygnuje zawczasu. Żeby owocnie przeżyć beatyfikację trzeba być wyposażonym w dużo cierpliwości i życzliwości, wygodne buty, wodę, ciepły koc i stalowy pęcherz. Sygnał karetki pogotowia słychać było niestety bardzo często. Nawet raz przy mnie wynieśli na noszach kobietę, która po prostu zasłabła, z duchoty i zmęczenia.

Nie chcę jednak, żeby to co piszę odstraszało kogokolwiek od przyjeżdżania do Watykanu, czy w ogóle psuło obraz jaki prezentuje nam telewizja. Po prostu wszystkie te niewygody są cena jaką trzeba zapłacić, żeby być naocznym świadkiem. Sama msza była dla nas wspaniała, nawet mi było żal, że tak szybko się skończyła (z resztą nic dziwnego, 3 godziny, w stosunku do całego czekania przed mszą, wydają się krótką chwilką). Ale możliwość uczestniczenia w niej jest okupiona dużym poświęceniem.

Jan Paweł II został błogosławionym. Za kilka lat zostanie Świętym. To kto się wybiera ze mną?:)

1 komentarz: