sobota, 16 października 2010

Na dachu katedry


Byłam na dachu katedry St. Maria delle Nascente.

Dzisiaj nie będę dużo pisać, zdjęcia mówią same za siebie. Popatrzcie...


Każda sterczyna ma wyrzeźbiony inny wzór. Każda wypustka to osobne, małe dzieło sztuki.


Na szczycie dachu życie toczy się w innym tempie. Ludzie oprócz robienia zdjęć i podziwiania widoków siedzą, leżą, rozmawiają, jedzą kanapki... Ja z Zosią odrobiłyśmy tam pracę domową z włoskiego. Ponieważ za wstęp płaci się aż 5 Euro nie ma się ochoty stamtąd tak prędko schodzić.

Katedra jest w stanie permanentnej odbudowy. Renowacja trwa tu właściwie przez cały czas od wielu lat. Kiedy kończą się prace nad fasadą, przychodzi czas na elewację północną, gdy ta zostanie skończona - zaczyna się południowa, i tak dalej. Budowa trwała od XIV praktycznie do początków XX wieku. Jest to drugi największy pod względem powierzchni kościół we Włoszech (po bazylice św. Piotra w Rzymie).


Postaci świętych zdają się przyglądać miastu z góry i czuwać nad nim.


Bez wątpienia jest to jedne z najpiękniejszych miejsc w Mediolanie.

piątek, 15 października 2010

Dwie turystki na policji

Jak pewnie niektórzy z was wiedzą moja przygoda z Mediolanem rozpoczęła się w Gdańsku dosyć nieprzyjemnie a mianowicie zostałyśmy niestety oszukane podczas wynajmu mieszkania przez internet. Zgłosiłyśmy to na policji w Polsce. Teraz przyszła kolej na zmierzenie się z policją włoską...

Przed wejściem na posterunek policji stoi kilku umundurowanych, przystojnych Włochów. Po krótkim wyjaśnieniu w jakiej sprawie przychodzimy wskazali nam poczekalnię. Widząc ich uśmiechy i pobłażliwe spojrzenia czułyśmy się w tym miejscu jak jakieś zabłąkane istoty, turystki, które pomyliły posterunek policji z jakimś muzeum. Przygotowane psychicznie na długie czekanie (wyciągnęłyśmy wnioski z doświadczeń na polskim komisariacie:) usadowiłyśmy się na krzesłach i czekałyśmy. Czkałyśmy chyba ponad pół godziny. Po pół godzinie przyszedł pan policjant i powiedział nam, że nie ma tłumacza, który tłumaczyłby z angielskiego na włoski i że mamy przyjść jutro rano, bo tłumacz pracuje do 14.00 (rzecz działa się po południu, 13 października).
Nic to!
Nie takie rzeczy trzeba znieść mężnie w polskich urzędach. Nie tracąc pogody ducha powędrowałyśmy na miasto zająć się innymi ważnymi sprawami.

Następnego dnia przyszłyśmy na posterunek przed 11.00. W poczekalni było tym razem więcej ludzi: jakiś starszawy Włoch który prowadzi przez telefon bardzo wzburzoną rozmowę, zdenerwowany blondyn po czterdziestce, który najwyraźniej nie bardzo dogaduje się z policjantami, młoda dziewczyna i jeszcze kilka osób. Wymieniłyśmy z Zosią porozumiewawcze spojrzenia, bo czekanie zapowiadało się dużo dłuższe niż wczoraj. W pewnym momencie Zosia zwróciła mi uwagę na blondyna "Posłuchaj, przecież on mówi po polsku..." Rzeczywiście, pan rozmawiał przez telefon po polsku. Gdy mężczyzna zorientował się, że również jesteśmy z Polski nawiązała się oczywiście bardzo uprzejma i miła rozmowa. Za granicą każdy Polak jest sobie bratem, niezależnie od wieku, stanu cywilnego czy przekonań politycznych. Szkoda że w kraju tak nie ma... Na prawdę szkoda.

Tak czy inaczej okazało się, że panu ukradziono wszystkie dokumenty i musi wypełnić formularz opisujący kradzież. Formularz jest po angielsku. Wypełniony musi być również po angielsku. A pan nie zna angielskiego...

Teraz jak sobie o tym myślę, to on miał naprawdę szczęście, że trafił na nas, że ja i Zosia byłyśmy na posterunku policji w Mediolanie dokładnie tego samego dnia i o tej samej porze, bo gdyby nie to...no.. byłoby krucho.

Tłumaczyłyśmy mu co jest napisane w formularzu i wypełniłyśmy mu go po angielsku. Radochy przy tym było co niemiara, bo zdawałyśmy sobie sprawę jak bezowocne są te działania. Ale przynajmniej z tym papierem pan może się ubiegać o wydanie dokumentów w Polsce. Oczywiście w międzyczasie kolejka za nami zrobiła się potężna. Czekaliśmy później jeszcze następne kilkadziesiąt minut. Policjanci widząc, że współpracujemy z panem i dogadujemy się z nim w jednym języku pomyśleli, że przyszliśmy razem w tej samej sprawie. Dlatego przez dłuższy czas nie otrzymywałyśmy żadnych informacji na nasz temat. Gdy wyjaśniłyśmy, że mamy osobną sprawę policjant powiedział, że tłumacz jeszcze nie przyszedł i że mamy czekać (było wtedy już po 12.00) Żeby zając się czymś pożytecznym uczyłyśmy się z fiszek włoskich słówek. Takie czekanie w urzędach może przynosić naprawdę dobre owoce:)

Kiedy w końcu nas zawołali do pokoju na rozmowę było dobrze po 12. Policjant, który miał spisać nasz protokół był na oko po 60 i chyba po raz pierwszy w życiu widział komputer na oczy. W dodatku nie umiał mówić. Tylko i wyłącznie krzyczał. Pani, która tłumaczyła mu na włoski nasz angielski miała do niego anielską cierpliwość. Chyba z 6 razy musiała mu powtórzyć nazwę ulicy na której mieszkamy obecnie.

tłumacz: -Via Montessori.
the policeman:  -Via Montesstori? 

tłumacz: -No, Montessori.
-Montesgnori...?
-Montessori.
- Montessoti...?, Montessari........???
-No, m......o.......n......  (i tak dalej..)

a później numer:
-14?,
-Si, 14.
-Alloooora... 14. Via .(stukanie na klawiaturze komputera)...montesstori ....14....
-No, Questa e via Montessori.
-Aaaa, via Montessori, alora, non......(długi słowotok po włosku)....Numero 14?
-14, si.
- numero......(stukanie znowu)....14.......

Tak mniej więcej wyglądało spisywanie naszego raportu. Czasem lepiej, czasem trochę gorzej, ale podobnie.

Kiedy nareszcie wyszłyśmy z posterunku było ok 13.30. Byłyśmy głodne i już trochę zmęczone, ale miałyśmy poczucie dobrze spełnionego obowiązku.
I chociaż szansa, że odzyskamy nasze pieniądze wzrosła o 0.01% - taka przygoda trochę to rekompensuje :)

MORAŁ:
Nie można brać włoskich urzędów na serio. Jeśli się w tym względzie nie wyluzuje - można zwariować.

sobota, 9 października 2010

Gołębie w Mediolanie

 Gołębie w Mediolanie, tak jak w każdym większym mieście, w którym jest dużo turystów, nie wiedzą co to lęk!
Pewnego popołudnia  podczas długotrwałego zwiedzania postanowiłyśmy z Zosią odpocząć w parku. Usadowiłyśmy się na trawie i rozkoszowałyśmy się piękną pogodą oraz względnym spokojem. Ponieważ bułka, którą kupiłam okazała się przekraczać możliwości mojego żołądka, postanowiłam podzielić się nią z kilkoma gołębiami, które wałęsały się nieopodal. Nie minęło pięć sekund a z tych kilku gołębi nagle zrobiło się kilkadziesiąt (nie wiem jak one to robią, chyba słyszą odgłos upadających okruchów na ziemię...) A wszystkie zachowywały się tak, jakby to miał być ich ostatni posiłek w życiu (a może pierwszy?:). Zapomniawszy całkowicie o takich drobnostkach jak strach, bariery społeczne, tudzież instynkt samozachowawczy zaczęły wchodzić sobie na głowy, mi na nogi i ręce i wydziobywać sobie spod łapek każdy okruszek.




Na placu Duomo pomnik za sprawą tych odważnych ptaków wygląda mniej więcej jak choinka:)


Gołębie nic nie robią sobie z powagi monumentu, potrafią nawet siedzieć na nosie samemu królowi zwierząt!
Mediolańskie gołębie mają kilka swoich ulubionych miejsc, w których oddają się cichej zadumie bądź wyskubywaniu piór. Oprócz wyżej wymienionego pomnika zauważyłam takie oto miejsce...


I chociaż maniery tych niepozornych ptaków pozostawiają wiele do życzenia - ileż szczęścia mogą dać...popatrzcie sami:)


Pierwsze kroki w Mediolanie

27.09 2010 roku samolot firmy Wizzair lecący z Gdańska Rębiechowa wylądował o godzinie 12.55 na lotnisku Mediolan Bergamo nagrodzony za piękny lot owacjami pasażerów. Taki to był optymistyczny początek mojej mediolańskiej przygody.
Ale działo się to już prawie dwa tygodnie temu, więc może lepiej zacznę od bardziej aktualnych spraw, a do początków wrócę jak będę miała więcej czasu.

Mediolan, drugie pod względem wielkości miasto we Włoszech (zaraz po Rzymie) już na samym początku zaskoczyło mnie swoją piękną architekturą. Ale, jak słusznie zauważyła  Zosia prawdziwie ciekawe obiekty często nie są nawet jakoś specjalnie wyeksponowane dla turystów. Zdarzyło nam się na przykład, że idąc do domu patrzymy - jakiś stary kościół. Wchodzimy do środka i okazuje się, że to prawdziwe cacko architektury romańskiej, w którym są szczątki wczesnochrześcijańskiej świątyni, oraz muzeum.

Sztandarowym obiektem, którym szczyci się Mediolan, i który jest niejako sercem Mediolanu jest katedra St. Maria Nascente.

W środku podziwiać można m.in. świecznik pochodzący z XIII wieku...


...oraz przepiękne witraże


Tuż przy katedrze, na tym samym placu (Piazza Duomo) stoi Galleria Vittorio Emmanuele II





W Galerii tej znajdują się sklepy takich marek jak Prada, Gucci, Svarowski, McDonald's:), i wiele wiele innych. Z ciekawości sprawdziłyśmy z Zosią ceny niektórych produktów. Znalazłyśmy np. w firmowym sklepie tyko i wyłącznie z piórami i przyborami do pisania pióro za 200 Euro!!!


Po drugiej stronie Galerii, na Piazza Scala znajduje się jedna z najsłynniejszych oper na świecie - Teatro La Scala.


Mediolan kryje w sobie jeszcze mnóstwo tajemnic i bardzo się cieszę, że będę miała jeszcze cały rok, żeby wszystkie je odkryć.